Podczas zbioru borówki wzrok musi być w opuszkach palców. I to palce czują, który owoc jest już dojrzały. Oczy tylko wspomagają ten proces. Jak ktoś to robi tydzień, dwa, trzy, to wie, który owoc jest już dojrzały. Wizualnie przedstawia się tak samo, ale musi mieć w sobie odpowiednią ilość cukru, żeby był smaczny - mówi Jerzy Wilczewski, właściciel gospodarstw w Białousach i Słójce, gdzie znajdują się jedne z największych w Europie upraw borówki amerykańskiej.
Jakie były początki uprawy borówki w pana gospodarstwie?
Najpierw mieliśmy świnie. Ale w drugiej połowie lat 70-tych, po wielkiej euforii gospodarczej, zaczął się kryzys. Brakowało pasz. Wiadomo, że 7,5-hektarowe gospodarstwo nie naprodukuje wieprzowiny. Zapadła więc decyzja o założeniu szklarni. W sumie pod szkłem znalazło się 2,5 tysiąca metrów kwadratowych. Posadziliśmy pierwsze róże. W 1982 roku pojawiły się porzeczki - 36,5 hektara. Potem plantacja rozrosła się do 600 hektarów. Było też 120 hektarów aronii, 18 hektarów rokitnika, 80 hektarów bzu czarnego. Usłyszałem też, że jest coś takiego, co nazywa się borówką amerykańską. Było jednak wiele mitów dotyczących tej rośliny - że potrzebuje ona specjalnych gleb, że nie rośnie. Pierwsze rośliny sprowadzono do Polski w latach 30-tych. Na początku lat 70-tych profesor Pieniążek zaczął w placówkach Instytutu Sadownictwa uprawiać borówki. Okazało się, że to normalna roślina z rodziny wrzosowatych, tylko trzeba z nią umieć rozmawiać, jak z piękną dziewczyną. I my zaczęliśmy właśnie tę rozmowę.
Pierwsze krzaki sprowadziliśmy w 1992 roku, rok później zasadziliśmy już hektar borówki. Uczyliśmy się. Rzeczywiście była czasami łaskawa, czasami krnąbrna. Popełniliśmy przy okazji wiele pomyłek. Uczestniczyłem we wszystkich konferencjach, naradach, szkoleniach. Czytałem książki, czasopisma. A kiedy wydawało mi się, że wiem o niej wiele, w roku 1995 chciałem założyć dużą plantację. Jednak w Polsce nie było sadzonek. Za sprawą doktora, obecnie profesora Pluty z instytutu ze Skierniewic wyjechaliśmy do stanu Oregon, do elitarnej szkółki i tam kupiliśmy 100 tysięcy krzaków, które przypłynęły do nas w 1996 i 1997 roku. Tu zaczęła się nasza wielka przygoda z tą dziewczyną.
Ile osób pracuje u pana podczas borówkowych żniw?
Dużo. Na tą porę mamy dwa tysiące pracowników. Myślę, że będzie ich jeszcze więcej.
Jak wygląda tu dzień pracy?
Mamy 140 hektarów daszków. Tam nie przeszkadza nam poranna rosa i możemy zaczynać pracę już o godzinie 7. Z przerwą obiadową pracujemy często do godziny 16-17, bywa, że i do 18. Gdy pada deszcz, musimy przerwać. W miejscach bez daszków, gdy jest rosa, zbiór zaczyna się o godzinie 10-11, gdy wszystko obeschnie. Borówka to owoc elitarny, deserowy. Sprzedajemy ją na najbardziej wymagające rynki Europy, nasz produkt musi być więc doskonały. Nie może być tak, że 98-99 procent będzie dobra. Musi być 100 procent. Wszyscy ludzie pracujący u nas są po przeszkoleniu, etyczni, z dobrym nastawieniem - bo to jest bardzo ważne - i z książeczkami zdrowia. Wszyscy są świadomi - mam nadzieję - że biorą pełną odpowiedzialność za to, co robią. Wszystko jest poza tym udokumentowane - kto zbierał, kiedy zbierał, z jakiego rzędu. Przez pięć lat można to sprawdzić. Bywa, że podczas kontroli audytor prosi, by pokazać mu drogę towaru z 2012 roku.
Po zbiorach owoce trafiają do sortowni i od razu do komory chłodniczej. Temperatura jest zbijana do +6 stopni i borówka oczekuje na swoje dalsze losy. Trafia do komory z kontrolowaną atmosferą. Tam jest przechowywana przez 2-4 tygodnie. Może też od razu trafić na pakownię i wyruszyć w świat. Ważny jest transport. Można powiedzieć, że w naszym przypadku jest on elitarny, że w ten sposób wozi się tylko owoce miękkie, elektronikę wysokiej klasy i produkty farmaceutyczne. Samochód - oprócz tego, że czysty - musi też być doskonale zamortyzowany. Wystarczy jedno niewyważone koło i do Londynu czy do Moskwy dotrze galareta.
Gdzie najdalej trafia borówka z Białous?
Mieliśmy kilka transportów do Japonii. Mamy tam jednak sporą konkurencję z Australii i Nowej Zelandii. Głównie eksportujemy do krajów Europy - to Anglia, Niemcy, Holandia, Węgry, Włochy, Austria, Skandynawia, Rosja.
Jakie będą tegoroczne plony?
Zapowiadają się całkiem nieźle. Ale czy tak będzie do końca, zależy to od bardzo wielu czynników, głównie od warunków atmosferycznych. Plon z hektara jest różny. Na początku zadowalamy się toną, dwiema tonami. W miarę wzrostu krzaków, dobrej zimy i odrobiny szczęścia, można mieć 10, 15, a nawet więcej ton. Ale to lata pracy, doświadczeń i wielkiej pokory.
Na plantacji można usłyszeć odgłosy ptaków drapieżnych...
Tak, mamy urządzenia, które emitują głos atakującego drapieżnika czy zaatakowanego ptaka w agonii. Do tego wykorzystujemy jeszcze motolotnie, samoloty i piszczałki na samochodach. W sumie daje to pozytywny efekt i odstrasza szpaki i wrony, które także lubią naszą borówkę.
Ile czasu trwa sezon na plantacji?
Na pewno niewiele mniej niż 365 dni w roku. Zbiory są tym finałem.
Ile może zarobić przeciętnie zbieracz borówki?
Po minach ludzi widać, że są zadowoleni z zarobków. A jak przyjeżdża tu cała rodzina, pracują na przykład cztery osoby, to mają odłożone pieniądze na studia dla dziecka, czy dwójki dzieci.
Czy zdarzały się panu niezbyt przyjemne sytuacje, gdy musiał pan rozstawać się z pracownikiem?
Pożegnania są wkalkulowane w życie. Ale takie sytuacje to nawet nie procenty, a promile. Nigdy nie rozstajemy się w złości. Tłumaczymy po prostu tej osobie, że nie da rady. Nie każdy może być tancerzem czy malarzem, bo nie ma do tego predyspozycji. Tak samo do zbierania borówki trzeba mieć trochę talentu. Wzrok musi być w opuszkach palców. I to palce czują, który owoc jest już dojrzały. Oczy tylko wspomagają ten proces. Jak ktoś to robi tydzień, dwa, trzy, to wie, który owoc jest już dojrzały. Wizualnie przedstawiać się on może tak samo, ale musi mieć w sobie odpowiednią ilość cukru, żeby był smaczny. Barwa nie jest wyznacznikiem dojrzałości. Borówka musi jeszcze przez około cztery dni wisieć wybarwiona na krzaku, by "napiła się" cukru.
Kiedy kończy się sezon?
W ubiegłym roku ostatni zbiór mieliśmy 18 października. Szczyt sezonu to 5-10 sierpnia.
Jak logistycznie można zarządzać tak ogromnym przedsięwzięciem?
Kiedyś wojny prowadzono dziesiątkami tysięcy ludzi, obywając się bez komputerów i telefonów komórkowych. Trzeba po prostu wszystko układać. Nie ma tu na pewno żadnego przymusu. Tu przychodzą do pracy wolni ludzie, mają też swoje kaprysy. Trzeba to tak ułożyć, żeby było fajnie. Nie zrobi się tego szybko. W naszym przypadku struktury były budowane przez 12 lat. Dla nas kiedyś 300 osób to było już bardzo dużo i rodziło ogromny stres. Dziś mamy kilka tysięcy i dajemy sobie radę. Dziś doskonale wiemy, że nie można łączyć ludzi w potężne grupy. Maksymalnie może to być 120 osób, którymi opiekuje się brygadzistka. Jest ich ponad 20. Można powiedzieć, że są to takie "mamy". "Mama" nie zapomina o swoich "dzieciach" po pracy. Pamięta o nich przez cały czas, i latem, i zimą. Po sezonie z grupy 80-120 osób często zostaje rdzeń. Utrzymuje on tradycję, nawyki, etykę. Nowi muszą się do tego dostosować.
Podkreśla pan kwestię etyki. Naprawdę jest ona tak ważna?
Bardzo. Pamiętajmy, że nawet do kamienia trzeba podejść z wielkim szacunkiem, a co dopiero do żywności. Owoc wędruje po całej Europie, nie incognito, ale z naszym nazwiskiem. Trzeba starać się, by zachować dobre imię, markę. To podstawa do tego, żeby nie trzeba było szukać kupujących, żeby to kupujący sami szukali nas. Audytowani jesteśmy nieustannie. Każda sieć handlowa wysyła audytorów, często kilka razy w sezonie. Patrzą oni oczywiście na jakość, ale też rozmawiają z ludźmi, pytają o to, czy są oni zadowoleni, czy na przykład wypłaty dostają na czas. Motto Sainsbury`s brzmi "Człowiek przede wszystkim".
Musimy też działać na rzecz ochrony środowiska. Nie możemy podlewać upraw wodą, bo nam się tak chce. Musi być sporządzona cała dokumentacja na potrzeby uruchomienia instalacji nawadniającej. Opryskiwacze są certyfikowane, ludzie przeszkoleni...
Czy jest pan szczęśliwy?
Różnie. Raz bardzo, innym razem jestem zmartwiony. Normalnie.
Zapewne wielu gospodarzy patrzy na pana z lekką zazdrością - że coś tak wspaniałego udało się tu stworzyć...
Ja też się z tego cieszę, bardzo cieszę. Całe życie jest pajęczynową nicią tkane. O wszystko trzeba dbać, z pokorą podchodzić, głowy za wysoko nie nosić i modlić się o szczęśliwe jutro.
Dziękuję za rozmowę.
Notował: Piotr Biziuk
Białousy z lotu ptaka. Mieliśmy okazję przelecieć się nad plantacją wiatrakowcem, który płoszy ptaki:
Na plantacji borówki amerykańskiej w Białousach: