W Białymstoku jesteśmy około trzeciej w nocy naszego czasu. Pierwszy punkt- rynek. Kilka straganów już działa.Herbata, kawa,proszek do prania, czekolada,suszone owoce. Ceny są bardzo rozsądne. 200-gramowa niemiecka czekolada z rodzynkami i orzechami kosztuje mniej niż nasze 15 tysięcy rubli - relacjonuje dziennikarz białoruskiej gazety "Zwiazda", który wybrał się na zakupową wycieczkę do Polski. Wypraw takich - głównie z Grodna, ale też z bardziej odległego Mińska - są setki. Tygodniowo.
Goście ze Wschodu doceniają fakt, że w Polsce za mniejsze pieniądze mogą kupić dobre jakościowo towary, że do Sokółki i Białegostoku mają blisko, a personel sklepów bez problemu zrozumie ich sugestie. W ubiegłym roku turyści (głównie Białorusini) wywieźli przez przejścia graniczne w województwie podlaskim towary za 800 mln zł. Korzystają z tego duże galerie handlowe, ale też kupcy z bazarów. O zjawisku pisaliśmy kilkakrotnie (czytaj tekst Białorusini kupują u nas towary za miliony złotych).
Wycieczkę "turystów ekonomicznych" opisał dziennikarz gazety "Zwiazda", który wybrał się do Polski busem z Mińska wraz ze swoimi rodakami. Wyprawa taka to koszt 35 dolarów. Płaci się w zasadzie za transport. Warunki są raczej spartańskie, z noclegiem w fotelach autokaru. Wyjazd z Mińska - w piątek wieczorem, powrót - w niedzielę rano. Po przekroczeniu granicy wycieczka dociera na białostocki bazar. Tam Białorusini kupują kawę, herbatę i chemię. W cenie są niemieckie towary.
Kolejny punkt programu to hipermarket. "Ten ogromny magazyn otwierają o 6 rano. Ci, którzy się na tym znają doradzają, by kupić ser, mięso i produkty rybne, jogurt. Bardzo drogie w białoruskich sklepach 125-gram opakowanie sera "President" kosztuje tu 12 tys. rubli (4,30 zł). Tanie są proszki do prania, ale ubrania drogie" - opisuje dziennikarz.
Później jeszcze wizyta na bazarze, gdzie można rozejrzeć się za ubraniami. "Wszędzie samochody na białoruskich numerach, zwłaszcza z Grodna. Wszędzie słyszymy dobrze znaną mowę, która świetnie rozumieją też sprzedający" - czytamy w relacji. Po południu odjazd do galerii handlowej, gdzie można kupić elektronikę i odwiedzić markowe butiki. Wielu zaopatruje się tam w laptopy i plazmowe telewizory, a od ceny można odliczyć podatek VAT.
I powrót, który jednak do przyjemnych nie należy. Dziennikarz nie narzeka na polskie służby graniczne, a na procedurę po białoruskiej stronie. Wszyscy muszą bowiem wysiąść z autobusu i wraz z bagażami, niejednokrotnie ciężkimi torbami, przejść do sali odpraw. "Spędziliśmy na granicy prawie osiem godzin" - relacjonuje autor, dodając, że przez ten czas można byłoby dojechać do Mińska i z powrotem.
"Rano jesteśmy na przystanku. Siły nie ma prawie nikt - po dwóch nieprzespanych nocach. - Wrócimy tam jeszcze, czy nie? - z uśmiechem zastanawia się sąsiad w autobusie. - Nigdy - odpowiedziałem. - Wszyscy tak mówią - śmieje się sąsiad. - Ale spacer po naszych sklepach wystarczy, żeby zmienić zdanie. Ja tak już jeżdżę może 10 lat" - kończy się reportaż.
opr. (is)