Na co dzień studiuje prawo w Krakowie, od niedawna jest blogerem. Swoją kulinarną pasją postanowił podzielić się z szerszym gronem osób. Tak powstał Ant Cook. - Przez trzy miesiące pracowałem w kancelarii prawnej, ale zrezygnowałem, bo uznałem, że to nie dla mnie. Siedzenie za biurkiem przez osiem godzin i wypełnianie formularzy to nie moja bajka. Trochę się w tym dusiłem - tak o początkach swojej blogerskiej przygody opowiada Daniel Antropik, pochodzący z Sokółki 24-letni bloger i kucharz.
Co nam przyniosłeś?
- Hummus. Czyli pastę z ciecierzycy i sezamu. Taka, można powiedzieć, arabsko-izraelska potrawa.
Po cichu liczyłem na krówki, jedną z twoich przekąsek...
- Da się załatwić.
Powiedz, kiedy po raz pierwszy przywdziałeś kucharski fartuch?
- Zacząłem gotować w liceum. Przez pewien czas mieszkałem sam, co wiązało się z samodzielnym przygotowywaniem posiłków. Skoro to robiłem, to chciałem, żeby to jedzenie było dobre. Korzystając na początku z przepisów, zacząłem sam komponować swoje potrawy.
Później przestałeś "gotować do szuflady" i założyłeś bloga?
- Blog istnieje dopiero od sierpnia. Na początku nie wiedziałem, jak będzie mi wychodziło pisanie, nie wiedziałem, czy ktoś w ogóle zechce to czytać. Okazało się, że tak. Ostatnio nawet ktoś zwrócił się do mnie, abym podrzucił mu przepis na danie, które zaserwuje na Walentynki. Poradziłem mu, aby nie skupiał się tak bardzo na jedzeniu, ale na swojej drugiej połówce (śmiech).
Na swoim blogu prezentujesz dość egzotyczne potrawy. Dajmy na to "łopatka z jelenia w sosie śliwkowym z whisky".
- Taaak. Dziczyzna, która wchodzi teraz na salony. Na razie to dość niszowy rodzaj mięsa, ale niedługo kiełbasę z dzika, potrawy z jelenia czy sarniny będzie można zjeść w większości restauracji. Na razie jest to domena przede wszystkim leśników, którzy ją produkują.
Jakie jest najciekawsze danie, jakie udało ci się przyrządzić?
- Suflet czekoladowy. Jestem bardzo dumny ze swojego sufletu. Ładny, urośnięty, a w środku wypełniony czekoladą.
Udaje ci się dzielić przestrzeń kuchenną ze swoją dziewczyną?
- Czasami walczymy w kuchni. Doradzam jej jak powinna jakąś potrawę przygotować, ale ona ma zazwyczaj swoje zdanie na ten temat.
Czy Polacy są gotowi na takie nietuzinkowe dania? Schabowy jest już passe?
- Tego nie wiem. Mogę przypuszczać, że zainteresowanie takimi daniami będzie wzrastać. Natomiast nie wszystko co ładnie wygląda, musi dobrze smakować. Dania, które są na pokaz, są po prostu sztuczne. Wszystko jest pięknie poukładane na talerzu, a na środku kilka listków bazylii. Po co ta bazylia? Walory estetyczne i smakowe potrawy należy wypośrodkować. Na pewno Polacy otwierają się na nowe smaki, na to, czego jeszcze nie jedli i chcą tego próbować. Widać to po sukcesie polskich blogów, które promują np. kuchnię wegetariańską.
Skąd u ciebie taka pasja do śledzia, często eksponowana na blogu?
- Z Podlasia. Przecież wszyscy tu mamy trochę śledzia w sobie. Śledzia powinni jeść wszyscy. Ludzie powinni hodować je w wannach, trzymać kilkanaście śledzi gotowych, aby je ubić i zjeść. A tak na poważnie. Śledź jest po prostu smaczny. Najlepsze są te młode, czyli matjasy. Polska, jeśli chodzi o dostawy tej ryby, otrzymują tylko ochłapy. W dużej mierze łowią je Holendrzy i Niemcy.
Czy w Krakowie jedzą śledzie?
- Pewnie, jak wszyscy. W ubiegłym wieku beczki ze śledziem wędrowały po całej Polsce. Zasolony śledź był taką potrawą w sam raz na posty. Nie psuł się, wytrzymywał bardzo długo, bo był dobrze zakonserwowany. I dzięki temu był ogólnodostępny. Mięsa nie było wówczas tak wiele, ale tych ryb zawsze wystarczyło.
Odbyłeś już jakieś kulinarne podróże?
- Tak, natomiast chciałbym to robić częściej niż obecnie. Byłem w Belgii, a tam królują owoce morza. Byliśmy tam akurat we wrześniu, kiedy pojawiają się małże. I w każdej niemal restauracji można było zjeść małże z frytkami, to jest narodowe danie Belgów. Stamtąd też przywieźliśmy do polski talerze, miedziany garnuszek i patelnię. To akurat pozwolili nam przewieźć przez granicę, natomiast sosu "samuraj" już nie. Był zbyt ostry i mógł kogoś skrzywdzić (śmiech). Po prostu nie można było przewozić innych płynów niż te kupione w sklepie wolnocłowym.
Byłem też w Anglii. Co prawda, nie była to kulinarna podróż, ale udało mi się zjeść tradycyjny angielski posiłek, czyli wołowina, placuszek z ciasta, groszek, marchewka i ziemniaki. Wszystko polane sosem pieczeniowym. Natomiast ciekawe jest to, że Anglicy doprawianie potrawy zostawiają klientowi. Inaczej niż w kuchni francuskiej, gdzie wszystko jest już wcześniej popieprzone, posolone. Gdyby klient zechciał taką potrawę np. dosolić zostałoby to uznane za obrazę kucharza. Natomiast jeśli mowa o londyńskich kawiarniach, to polecam "Look mom no hands!". Robią tam świetną kawę.
Także w Czechach jest ciekawa kuchnia, która jednak skupia się na mięsie.
Jak twoje wrażenia po wizycie w Tatarskiej Jurcie w Kruszynianach?
- Przede wszystkim bardzo smacznie. Oczywiście pierekaczewnik, na którego ciężko trafić, ale nam się akurat udało. Można się tam dużo nauczyć o tatarskiej kulturze, poza tym atmosfera jest niepowtarzalna. Chciałbym pojechać tam jeszcze raz, latem.
Są kraje, które chciałbyś jeszcze zwiedzić?
- Widzę siebie jadącego do Wietnamu i pijącego nalewkę z jadu żmii (śmiech). Na pewno też Włochy, gdzie można dostać makarony z pierwszej ręki. Co ciekawe, ludzie jedzą tam tylko sezonowe warzywa, nie ma praktycznie mrożonek. Oprócz tego - Francja.
Polecasz jakiś kraj, gdzie można się udać, żeby dobrze zjeść?
- Wszędzie można dobrze zjeść. Jeśli pojedziesz do Anglii i będziesz chciał zjeść indyjskie jedzenie, to bardzo dobrze trafisz. Chociażby z racji tego, że jest tam dużo emigrantów, którzy przygotowują indyjskie dania według własnych receptur.
Masz jakiś antydepresyjny przepis na tę pogodę?
- Cóż, trzeba jeść wszystko, co związane z cukrem. Na przykład tarta tatin z jabłkami, karmelem i na kruchym cieście. Myślę, że po zjedzeniu tego na pewno ktoś by się uśmiechnął. Natomiast zima jest czasem cytrusów. Warto zrobić sobie z nich sałatkę.
Ostatnio byłeś na imprezie pod nazwą Seeblogers, co to było za wydarzenie?
- To druga edycja tej imprezy, na którą warto było pojechać i zrobić sobie dwudniowe wakacje po to, aby chociażby poznać kilku ciekawych ludzi i zobaczyć blogerów z drugiej strony. Na spotkaniu byli też doświadczeni blogerzy, którzy doradzali jak prowadzić bloga, aby ludzie chcieli go czytać. Każdy bloger, który chce się czegoś nauczyć, powinien taką imprezę odhaczyć.
Co byś doradził początkującym, którzy chcieliby zacząć swoją przygodę z prowadzeniem bloga?
- Przede wszystkim pisać, często pisać i być wytrwałym. Nie należy zrażać się tym, że nikt tego nie czyta, bo takie są początki. Należy zainteresować publiczność tym, o czym piszesz. Dostęp do internetu ma niemal każdy, więc jest duża szansa, że ktoś trafi na naszego bloga.
Myślisz o wideoblogu?
- Owszem. Na wiosnę powinien wystartować.
Masz jakieś swoje kuchenne marzenia? Może restauracja?
- Restauracja? Raczej nie. Trzeba wówczas dużo gotować, sprawować pieczę nad całością, aby po trzech miesiącach wszystko się nie rozleciało. Własna restauracja to co innego niż własna kuchnia domowa.
Bardziej szef kuchni?
- To jest jedna z opcji. Zawsze można założyć sklep z akcesoriami kuchennymi. Albo być po prostu Ant Cookiem.
Co można znaleźć na twoim blogu?
- Wiele dobrych rzeczy. Fajne zdjęcia, przepisy na niebanalne, ale proste dania i ciekawe sytuacyjne żarty. Zapraszam na bloga.
Dziękuję za rozmowę.
Wiele ciekawych przepisów kulinarnych młodego kucharza można znaleźć na jego blogu Ant Cook/Kuchenna Gehenna lub na profilu facebookowym facebook.com.
Blog Daniela bierze udział w konkursie na Blog Roku 2014. Więcej informacji pod adresem: facebook.com.
Notował: Mariusz Bykowski
Daniel Antropik ze swoim hummusem: