Z Andrzejem Garbuzem o mowie "prostej", sokólskich nazwiskach i meandrach dziejów Wielkiego Księstwa Litewskiego - rozmawia Piotr Biziuk.
Pan jest historykiem?
Wyłącznie amatorem. Z wykształcenia jestem inżynierem geodetą. Z zamiłowania historykiem, a raczej regionalistą.
Oficjalna historia kłamie?
Raczej przemilcza.
A co konkretnie?
Mówimy oczywiście o historii naszych najbliższych terenów. Jeśli brać więc pod uwagę podręczniki szkolne, to nie ma w nich praktycznie niczego, co dotyczy spraw regionalnych. Może bitwa niemeńska. A poza tym... Choćby fakt przynależności tych ziem do Wielkiego Księstwa Litewskiego jest zaskoczeniem dla wielu osób. W powszechnej świadomości funkcjonuje pogląd, że Polska ciągnęła się po Smoleńsk. Rzeczpospolita Obojga Narodów jest bowiem utożsamiana z Polską. Szkoła w żaden sposób tego nie prostuje. Cóż, uczniowie są np. przekonani, że Jagiełło był Polakiem i po polsku mówił, co jest przecież nieprawdą. Albo nieznany jest zupełnie fakt, że objął nas zabór pruski. Niby to tylko siedem lat...
Ale Prusacy ślad po sobie pozostawili...
Sporo zaczęło się wtedy dziać na nizinach społecznych. Chłopi po raz pierwszy chyba zyskali możliwość skarżenia się na swoich panów. Wcześniej coś takiego nie wchodziło w ogóle w grę.
Co nam zostało ze spuścizny Wielkiego Księstwa?
Język. Jeszcze jest, ale...
Telewizja go morduje?
Nie, jeszcze przed telewizją zaczął zanikać. Najpierw, kilka wieków temu, zanikł język kancelaryjny starobiałoruski, którym zapisano m.in. dokumenty związane z przywilejem nadania praw miejskich Sokółce, czy też znakomity Statut Litewski. Stało się to wskutek polonizacji elit. Oficjalnym językiem Wielkiego Księstwa Litewskiego przez ostatnie sto lat jego istnienia był już język polski. Ale tylko elity, czyli szlachta i to z tych górnych warstw, się nim posługiwała.
A reszta mówiła po rusku?
Tak. Według nomenklatury z XVIII w. – po rusińsku. Dziś, chcąc być precyzyjnym, należałoby powiedzieć zgodnie z obecną terminologią – po białorusku. Oczywiście Litwini-Bałtowie mówili językami bałtyjskimi, ale oni stanowili zdecydowaną mniejszość. Trzeba przy tym pamiętać, że w Wielkim Księstwie Litewskim, przed XVIII wiekiem, czyli w okresie, kiedy językiem urzędowym był jeszcze starobiałoruski, nazywany też ruskim, istniała dyglosja, a więc język pisany różnił się od mówionego, używanego przez ogół ludności i zwanego "prostym". Język kancelaryjny starobiałoruski zniknął zastąpiony przez polszczyznę, natomiast język ludowy mówiony, przez 5 wieków przetrwał i niewiele się zmienił. Jeśli weźmiemy stare tatarskie kitaby, które - co ciekawe - są sporządzonymi alfabetem arabskim najstarszymi zapisami języka białoruskiego "prostego", to okazuje się, że tamten język bardzo przypomina współczesny białoruski. Rozumie go bez problemu każdy, kto zna nasz sokólski język "prosty"! Ale takich ludzi jest u nas coraz mniej, niestety.
Czy powinniśmy się wstydzić mowy "prostej"? Często ludzie, którzy posługują się tym językiem, na zewnątrz wręcz udają, że go nie rozumieją...
Podam panu taki przykład: studentka białorutenistyki, która robiła badania do swoich studiów, gościła niedawno w jednej z podsokólskich wsi. Usłyszała dwie starsze kobiety rozmawiające mową "prostą". Zachwycona dziewczyna podeszła do nich i... nie było mocnych – nie pahawaryła z nimi. Próbowała rozmawiać z paniami i naszą gwarą, i literackim białoruskim. Staruszki odpowiadały jej literackim polskim. Czyli się wstydzą i uważają za rzecz nienormalną i niedopuszczalną rozmowę w miejscowej gwarze z osobą obcą! Ja uważam, że nie powinniśmy się wstydzić, ale ogół uważał i uważa – że tak!
Czyli ludzie uważają ten język za coś gorszego?
Dokładnie tak! Kolejny przykład. Jestem geodetą. Kiedyś we wsi Wierzchlesie coś mierzyłem i dwaj mężczyźni to żywo komentowali, oczywiście gwarą. Ja się do nich też tak odezwałem. Nagle podeszła do nich kobieta i usłyszałem, jak zdziwiona mówi: "Zdaje się uczony, a po prostu mówi?". Nie mieściło im się to w głowach, że ktoś wykształcony, spoza wsi tak się do nich zwrócił! I to jest chyba przyczyna zaniku tej gwary – pozostawienie jej do zastosowań wyłącznie wiejskich, domowych. Bo jeśli język się nie rozwija, nie wchodzi nowe słownictwo, to gdzie można go stosować? Tylko na wsi, w gospodarstwie, w domu. Niech pan spróbuje prostą gwarą porozmawiać o astronomii, albo opisać reaktor jądrowy. Siłą rzeczy będzie pan musiał przejść na polski. Niestety, wraz z zanikiem gwary, zanika cała duchowa spuścizna naszych przodków, i to martwi mnie bardzo! Już dziś sprawiamy wrażenie ludzi siłą przesiedlonych z obcych stron, którzy nie mają tu nic własnego w sferze duchowej, nie potrafią wskazać swych etnicznych korzeni. A jeszcze w końcu XIX wieku etnografowie uważali nasz folklor za jeden z najbogatszych w Europie! Teraz znika on ostatecznie wraz ze znikaniem naszego języka "prostego". I nie zostanie nam nic własnego, czym moglibyśmy się wyróżnić i pochwalić, jak to robią Kurpie, Kaszubi, Ślązacy czy Górale.
Jak kształtował sie ten język? Podobnie mówią chyba też pod Wilnem, prawda?
Tak. Na dialektach z trójkąta Białystok – Wilno – Mińsk był zresztą oparty literacki język białoruski, opracowany przez Taraszkiewicza. Niewiele więc się różni on od mowy "prostej", używanej na naszych wsiach. A język ten, w postaci gwarowej, ukształtował się około XV - XVI wieku. Mickiewicz nazywał go "najbardziej słowiańskim"...
A jest to białoruska gwara?
Ja co do tego nie mam wątpliwości. Nie mają też ich językoznawcy, którzy sporo badań na naszym terenie wykonali. Jeżeli chciałby pan coś o tym przeczytać, polecam na przykład wydawnictwo Polskiej Akademii Nauk, 10-tomowy "Atlas gwar wschodniosłowiańskich Białostocczyzny". W naszej bibliotece jest tylko pierwszy tom, ale jest on chyba najważniejszy, zawiera m.in. opis badanych wsi pod względem używanego języka.
Gdzie jeszcze się mówi tą gwarą?
W całym powiecie, choć we wschodniej jego stronie najczęściej. Ale jej koniec na naszym terenie wydaje się bliski, polonizacja jest już w końcowym stadium.
Na rynku w Sokółce można ją jeszcze usłyszeć...
Można nie tylko w Sokółce. Jednak znika na naszych oczach z powodu nieuczenia jej młodego pokolenia. Np. widziałem w ubiegłym roku taką scenę koło Korycina: siedzą sobie dwaj starsi panowie i rozmawiają tą gwarą. Ale gdy podchodzi do nich wnuk, przechodzą na czystą polszczyznę. Nawet za Brzozówką koło Suchowoli – czyli jak się tam kiedyś mówiło – "w Polszczy" też się tak kiedyś rozmawiało w niektórych wsiach. Nota bene rzeka Brzozówka jest dawną granicą między Koroną Polską a Wielkim Księstwem Litewskim. Dawniej na Sokólszczyźnie, na osoby mieszkające po drugiej stronie Brzozówki mówiono "Mazure", czyli ludzie z Mazowsza, choć nie wszyscy byli etnicznymi Mazowszanami. Istniały negatywne stereotypy we wzajemnym postrzeganiu się ludności po obu stronach rzeki.
Ale chyba utrzymuje się to do dziś dnia...
Trochę tak. Do okresu II wojny nie było zauważalnej wymiany ludności sprzed i zza rzeki. Dzieliła ich zarówno bagnista dolina rzeki, jak też różnica kulturowa i językowa.
Skąd brał się ten negatywny stereotyp?
Ludność po obu stronach Brzozówki różniła się pochodzeniem etnicznym, a więc językiem i kulturą. Na Sokólszczyźnie funkcjonował np. taki stereotyp, że tamtejsze kobiety mazurskie są leniwe i muszą kupować ubrania, a tymczasem tutejsze same sobie potrafią je zrobić. Do dziś można u nas usłyszeć opowiastkę, jak to Pan Bóg siedział na naszym brzegu Brzozówki i lepił z gliny ludzi. Jeśli wyszedł ładny człowiek – stawiał go na brzeg, jeśli brzydki – wyrzucał za rzekę i dlatego podobno Mazurzy są brzydcy! Z kolei tamci zza rzeki nazywali mieszkańców Sokólszczyzny - a więc dawnego Wielkiego Księstwa Litewskiego - "lituasami" albo „Rusinami”. Opowiadał mi o tym człowiek, który lat temu 30 bywał w Jaświłach czy Sztabinie, opisano to także w literaturze. Często tak bywa, że ludzi różniących się od nas językiem i zwyczajami, których w dodatku możemy nie rozumieć, traktujemy "z góry" jako gorszych od nas. Nazwa "lituasy" z kolei odnosiła się tylko do innej przynależności państwowej naszych przodków, niemniej też miała znaczenie pejoratywne.
Ale podobne zaszłości funkcjonują wciąż na przykład między Lipskiem a Dąbrową Białostocką. Starsi mieszkańcy Lipska określają wszystko, co jest za Biebrzą jako "ruska strona". Wzięło się to stąd, że tędy biegła granica między Królestwem Kongresowym, do którego należał Lipsk, a Cesarstwem Rosyjskim, w którym znajdowała się już Dąbrowa...
Bardzo możliwe.
Kim etnicznie są mieszkańcy powiatu sokólskiego?
Najsławniejszy badacz osadnictwa naszych stron, profesor Jerzy Wiśniewski, na swoich mapach pokazuje, że Sokólszczyzna to teren idącego z Grodzieńszczyzny osadnictwa białoruskiego z domieszką bałtyjskiego. Wiśniewski enigmatycznie wskazuje także na niewielkie osadnictwo polskie z Mazowsza, ale nie daje się dzisiaj zauważyć śladów jego zaistnienia – brak jest u nas całkowicie ludowych gwar zaliczanych do polskich. Nie ma też gwar litewskich bo, jak stwierdził przed wojną Jan Jakubowski, już w XVI wieku na Grodzieńszczyźnie różnica etniczna pomiędzy ludnością bałtyjską a białoruską wyrażała się tylko w wyznaniu. Katolicy byli, według niego, potomkami Jaćwingów i Litwinów, zaś prawosławni byli Rusinami, ale wszyscy mówili już jednym językiem – białoruskim.
Bałtowie wtopili się więc w słowiańska większość?
Zdecydowanie. Ale to długotrwały i skomplikowany proces i aby go wyjaśnić, trzeba wyjść poza ramy naszego terenu i sięgnąć głębiej w przeszłość. Uważam, że wspomniany podział na Rusinów-prawosławnych i Bałtów-katolików jest zbytnim uproszczeniem. Źródła historyczne mówią bowiem o przyjmowaniu katolicyzmu przez duże grupy Rusinów za czasów Jagiełły, a także później. W Wielkim Księstwie Litewskim istniała niegdyś szeroka strefa przenikania Bałtów i Słowian i mieszkało tam sporo Rusinów-pogan. Spotyka się pogląd, iż byli to potomkowie zbiegów z Rusi Kijowskiej, którzy nie chcieli przyjąć chrześcijaństwa. Z drugiej strony - istniała też grupa zruszczonych Bałtów, zarówno wyznających prawosławie, jak i pogaństwo. Ta bałto-słowiańska mieszanka istniała przez kilka wieków, ale Bałtowie na coraz większym obszarze, stopniowo slawizowali się. W zasadzie niedawno zaczęto zdawać sobie sprawę, że w dawnych czasach doliny rzek na dzisiejszej Białorusi były zamieszkałe przez Słowian, a tereny bardziej od rzek oddalone – przez Bałtów. Grupy różnoetnicznej ludności funkcjonowały pokojowo obok siebie. Na takim właśnie terytorium powstało Wielkie Księstwo Litewskie, prowadząc następnie do uformowania się etnosu białoruskiego. Bałtowie ulegali slawizacji w dominującym liczebnie i kulturowo środowisku ruskim, dlatego językiem urzędowym w tym państwie był język ruski, inaczej starobiałoruski. To właśnie potomkowie takiej ludności byli przez możnych litewsko-ruskich oraz wielkiego księcia przemieszczani z terenu dzisiejszej Białorusi i osiedlani u nas, karczując bezludne puszcze litewskie. Jak wspomniałem, gdy ta ludność weszła na nasz teren, to języki bałtyjskie prawdopodobnie nie były już przez nią używane. Na pewno zostały jednak toponimy, nazwy, nazwiska... Choć te ostatnie mają już słowiańskie końcówki.
Na przykład Dajnowski...
Albo Gudalewski. Od słów "gudel", "gudelis", co w języku Bałtów znaczyło Białorusin.
Kiedy na tych terenach żyło się ludziom najlepiej?
Do potopu szwedzkiego zwykłym, prostym ludziom żyło się znośnie. Później, aż do upadku Rzeczpospolitej, było już tylko gorzej, a sam okres "potopu" to była prawdziwa katastrofa! Ten czas był okrutny, wszyscy tu chadzali i rabowali: Szwedzi, Moskwa, Siedmiogród. Własne wojska, będąc wygłodzone, nie zachowywały się zresztą lepiej. Zachowały się opisy, że gdy żołnierze wpadali do już złupionej wsi i nie znajdowali nic do jedzenia, to ze złości potrafili ją spalić, albo tłuc i niszczyć narzędzia domowe. Chłopi nie tyle ginęli zabici, co marli z głodu. Zanotowano liczne przypadki kanibalizmu. No i swoje zrobiły też choroby przywleczone przez żołnierzy. Niektóre nasze wsie wyludniły się do zera. Szacuje się, że w województwie trockim, w którym znajdowała się Sokólszczyzna, wyginęło wtedy około 37 proc. populacji, a w całym WKL – 46 proc.
Jakie są największe mity związane z regionalną historią, które funkcjonują powszechnie?
Słyszę nieraz, nawet od ludzi wykształconych, że prawosławnych na te tereny przywiózł car, że wysiedlił stąd Polaków, a przywiózł "Ruskich". Tymczasem jakby przeszedł się pan po cmentarzach, to zobaczy pan dokładnie te same nazwiska – i na katolickich, i na prawosławnych.
Jak było w rzeczywistości? Czy większość mieszkańców obecnego powiatu sokólskiego było unitami?
Nie wiem, czy większość. To rzecz do zbadania dla historyków, ale na pewno było ich kiedyś dużo. Jak mówiłem, już w momencie zasiedlenia naszych ziem, osadnicy byli zarówno wyznawcami rzymskiego katolicyzmu, jak i prawosławia. To z prawosławnej ludności rekrutowali się unici. Profesor Wiśniewski zauważył ciekawą rzecz: taka sama pod względem etnicznym i wyznaniowym ludność nadniemeńska, jaka trafiła na Sokólszczyznę, trafiała też za Biebrzę, w okolice dzisiejszego Lipska i Sztabina, a także w okolice Gródka, Michałowa i Narewki. Po ponad dwóch wiekach sytuacja wyznaniowa na Sokólszczyźnie wyglądała odmiennie od wspomnianych terytoriów. Na początku XIX w. Sokólszczyzna miała unitów bardzo niewielu, natomiast za Biebrzą w okolicach Lipska i na południu tego regionu byli prawie wyłącznie unici i unickie cerkwie, a kościoły były nieliczne. Z analizy danych archiwalnych wynika, iż na Sokólszczyźnie tylko w początkowej fazie kolonizacji powstawały zarówno cerkwie, jak i kościoły. W następnym okresie cerkwi praktycznie już nie budowano. Wiśniewski wskazał jako powód wolę królowej Bony. Ona przecież miała tutaj swoje wielkie włości, a będąc gorliwą katoliczką, popierała swą religię. Ale nie tylko tu jest przyczyna. Na przestrzeni dwóch wieków znaczna część prawosławnych, poprzez unię czyli grekokatolicyzm, przeszła stopniowo do rzymskiego katolicyzmu. Jednak jeszcze na początku XIX w. unici istnieli na całym obszarze powiatu, także w zachodniej części - w okolicy Janowa i Suchowoli, gdzie korzystali z miejscowych kościołów. W 1839 r., wskutek zabiegów cara, Kościół unicki został rozwiązany, a większość wiernych z powrotem przyłączona do prawosławia, choć część z nich przeszła na rzymski katolicyzm. Przykładem tego może być wieś Wierzchlesie, niegdyś unicka a dziś mieszana wyznaniowo.
Czy nasza historia w jakiś sposób wpływa na nasze codzienne życie?
Nie wydaje mi się. Ludzie zupełnie nie zdają sobie sprawy z meandrów naszej lokalnej historii. A jej widocznym dziś śladem jest chociażby pochodzenie sokólskich nazwisk. Wiele z nich wywodzi się np. od imion z kalendarza wschodniego – prawosławnego lub unickiego. Na przykład Fiedorowicz pochodzi od imienia Fiodor. Albo Sańko to imię w czystej postaci.
Jak miałoby brzmieć?
To Aleksander w zdrobniałej wersji. Nazwisko Aniśko wywodzi się zaś od imienia Anisim, a Jakimik albo Auchimowicz – od Joachima w wersji wschodniosłowiańskiej, i to ludowej. Podobnie Małachwiej od Melchiora. Takich przykładów jest bardzo dużo, są nawet specjalne opracowania dotyczące takich nazwisk.
Dziękuję za rozmowę.
Czytaj też:
Bardzo Długa Wieś i reforma, która dała zysk ośmiokrotny