Luty. Miesiąc zimna i śniegu. Jednego i drugiego brak, ale widać już motorowców na ulicach. Czas przyszedł żeby podsumować miniony sezon. Udany? To kwestia podejścia do tematu.
Nikt znajomy nie zginął. Super. Ilość przejechanych kilometrów – lipa. Życie nie pozwoliło rozwijać pasji.
Chciałbym przedstawić najdłuższy do tej pory mój wyjazd. Gdzie? W miejsce, gdzie można zatańczyć zorbę na plaży. Grecja. Znany i oblegany turystycznie kraj. Pierwsze skojarzenia. Gorąco. Klimat na wrzesień jak najbardziej, ale... Życie weryfikuje teorie. Trzy tygodnie w deszczu i temperaturze poniżej 15 stopni, i to Celsjusza. I gdzie te ciepłe kraje? Po przekroczeniu granicy ze Słowacją deszcz, ale jedziemy. Potem Jeszcze kilka krajów i nic nie widać. Jedno wielkie mleko (mgła). Nocleg nad pięknym potokiem (rano tak się okazało). I dalej w trasę. Jeden z kolejnych noclegów w Czarnogórze nad zaprzyjaźnionym morzem. Kraj, do którego można wracać codziennie. Wysokie góry, pola minowe (pozostałość po wojnie na Bałkanach), przełęcze zapierające dech nie tylko w piersiach.
Następna była Albania. Kraj, który poznaliśmy rok wcześniej. Kraj, który znienawidziliśmy, a jednocześnie w tym samym czasie pokochaliśmy. I tam niespodzianka. Pierwsza wywrotka na parkingu, ale... jedziemy dalej. Albanię tak jak Turcję, daleki wchód, albo się kocha, albo nienawidzi. Pierwsze dwa dni nienawidziłem. Teraz ją KOCHAM. Klimatów tych nie da się opisać. Trzeba je przeżyć. Myślę, że opiszę to innym razem.
Po Albanii była Macedonia. Dla nas, Europejczyków brzmi to podobnie jak Etiopia czy Senegal, ale możecie wierzyć. Tam jest cywilizacja. Jezioro Ochrydzkie jest jednym z cudów świata według mnie. Z jednej strony góry, z drugiej równina. Skarpetki spadają z wrażenia.
I w końcu granica Grecji. Kraj docelowy. Kryzys, kraj na granicy upadku, Chciałbym upadać w takich okolicznościach...
c.d.n.
Rockers
W drodze do Grecji: